Nasza wycieczka do Peru była niczym podróż do innej przestrzeni i co
prawda spędziliśmy kilka dni w autokarach to po dotarciu do Limy z
niedowierzaniem patrzyłam na przepych cywilizacji. Większą część drogi przemierzyliśmy przez jej
wysokość Andy i jej soczysto -zielone wzgórza, przekroczyliśmy granicę
wypełniając druczki, z których część pan
w okienku natychmiastowo oderwał i zgnieciwszy w dłoniach rzucił w kąt biórka. hmm?
Krajobraz powoli zmieniał się by w ostateczności pierwszy raz w życiu mym oczom
ukazał się ocean w towarzystwie szaro-piaszczystych wzgórz. Kilkanaście
kilometrów od Limy na tych pustynnych bezdrożach pojawiły się chatki zbudowane
z gotowych plecionych mat czasem luksusowo zadaszonych blachą. Widok wydał mi
się bardzo przygnębiający i to nie z powodu owych budowli (miejsce w ,którym my
śpimy to cztery bale ,murek z gliny do kolan , blaszany dach i materiał
rozciągnięty dookoła i to wszystko wielkości trzyosobowego łóżka..hihihi lecz
otoczenia, żadnej roślinności jak okiem sięgnąć . Owe domki wyglądały
jakby opierały się jeden o drugi, ograniczając przestrzeń do minimum. Trwało to chyba z godzinę
od momentu gdy wjechaliśmy do miasta, aż dojechaliśmy do terminalu. Z każdym
kilometrem rósł standard życia za oknem i ubogie zaśmiecone dzielnice zamieniły
się w centra handlowe ,biórowce, parki z tryskającymi fontannami , luksusowe
auta. Jedno pozostawało niezmienne tłok na ulicach i gęste chmury unoszące się
nad naszymi głowami ,ciekawe czy obie rzeczy miały coś ze sobą wspólnego?
Po
zadomowieniu się w hostelu ruszyliśmy w poszukiwaniu prowiantu i okazało się , że
można tu zaspokoić każdą możliwą zachciankę , sklepy wszystkich możliwych marek
, sieci popularnych fast-foodów, filie przeróżnych korporacji a super market
zaopatrzony po brzegi. Pokus wiele więc skorzystaliśmy z tego przywileju i na
obiadek na stole wylądowała chrupiąca bagietka, salata, pomidorki i...ser
pleśniowy z suszoną węgierską kiełbaską! Oprócz tego miasto bez wyrazu jak
miliony innych, a piękne materiały jak się okazało wyrabiane są głównie na
potrzeby turystów. Z kąd to wiemy ? jako
jedyni gringo wylądowaliśmy w centrum dla ubogszej części mieszkańców ,małe
sklepiki ciągną się kilometrami a zaopatrzone są w bardzo niskiej jakości
produkty. Nie skosztowaliśmy kultury tego państwa jednak naszym wyznacznikiem
było zdobycie wizy a okazało się to bardziej skomplikowane niż się nam to
wydawało. Lista dokumentów na 6-mies.pobyt okazała się za długa więc wybraliśmy
połowę z tego , zostaliśmy na weekend gdyż z powodu święta w Ekwadorze ambasada
była zamknięta a w poniedziałek mimo pliku papierów i zdjęć opuściliśmy gmach z
odmową ..upsss. Ostatnią naszą szansą była Piura gdzie mieliśmy przesiadkę i po
kilku godzinach przybili nam pieczątki i uścisnęli dłonie kasując Elfa tak jak
naszą trojkę. Muszę przyznać ,że najbardziej pozytywnie wypadła nasza ambasada
,szybko,pomocnie i w bardzo miłej atmosferze .
Do Vilcabamby dotarliśmy wieczorem więc noc
spędziliśmy w hostelu gdzie rankiem zgarnęliśmy parkę młodych australijczyków i
ruszyliśmy w górę. Jak cudownie proste i zacne jest życie tutaj. Od tego
momentu powrotu przybywa nam
ludzi,pojawiają się nowe projekty i pracujemy nad tym by znależć sponsorów
iiii.... jest niesamowicie wesoło...dużo się dzieje. Misio zaczął tuptać więc
coraz częściej protestuje gdy chcemy go wrzucić w nosidełoko,zbieramy grzyby
(mnóstwo podgrzybków) w sosnowym lesie , który znajduje się na naszym terenie .
Mocno ściskam was moi kochani.Miłości I Radości dla wszystkich!!!